Na pytanie: kto jest najlepszym zawodnkiem w historii lubelskiego sportu, dziewięciu na dziesięciu ankietowanych bez chwili zastanowienia mówi: Tomasz Wójtowicz. I trudno się temu dziwić. Złoty medal mistrzostw świata, olimpijskie złoto z Montrealu, Puchar Europy Mistrzów Krajowych, nominacja do nagrody dla siatkarza stulecia w wielkim plebiscycie organizowanym przez FIVB, a także od 2002 roku obecność – jako pierwszego Polaka – w światowej Galerii Sław – nikt nie może poszczycić się tak wielkimi osiągnięciami.
Tomasz Wójtowicz siatkówkę odziedziczył w genach. – Ojciec był zawodnikiem, potem trenerem. Skazany byłem na siatkówkę, choć muszę wyznać, że w szkole średniej, Technikum Budowlanym przy Al. Racławickich, grałem praktycznie we wszystko – wspomina nasz mistrz.
Pierwszym klubem lublinianina był MKS, potem MKS AZS, z którego trafił do świdnickiej Avii. – Ojciec prowadził tę drużynę, więc nie musiał mnie długo namawiać. Czas spędzony w Avii wspominam najmilej – dodaje mistrz siatkówki. Ze świdnickim klubem w 1976 roku wywalczył pierwszy ligowy medal, brąz, później z warszawską Legią dwukrotnie stawał na każdym ze stopni podium.
Gdy miał 18 lat, trafił do kadry narodowej juniorów, pod skrzydła trenera Władysława Pałaszewskiego. Rok później w Hiszpanii wraz z kolegami z zespołu został wicemistrzem Europy, dwa lata później z Holandii przywiózł brązowy krążek. Tomasz Wójtowicz był naturalnym talentem. Późniejszy jego trener – słynny „Kat”, Hubert Wagner, wielokrotnie mówił o nim, że „wystarczało nie tłamsić jego indywidualności i dać mu grać”. Tomek atakował w najtrudniejszych sytuacjach i ręka mu nigdy nie zadrżała. Po prostu robił swoje. Uderzał i zdobywał punkty.
Zanim pojechał na igrzyska w 1976 roku w Montrealu, wraz z polską reprezentacją zdołał dwa lata wcześniej wywalczyć złoty medal mistrzostw świata w Meksyku!
– To było jak cudowny sen – opowiada o siatkarskim mundialu nasz mistrz. – Miałem za sobą zaledwie rok gry w reprezentacji Polski seniorów i jechałem tam jako zdrowy, młody, „niewypalony człowiek, pełen wiary, że wszystko jest do wygrania. Miałem szczęście. Trafiłem na wyjątkową grupę sportowców. Wybitnych zawodników. Każdy był odrębną, mocną indywidualnością. Prędko wkleiłem się w tę grupę. Zostałem przyjęty. Radość była tym większa, że już wtedy grałem w podstawowej szóstce. Dwa lata później, podczas igrzysk w Montrealu, było już trochę inaczej.
– Człowiek zaczyna sobie zdawać sprawę z tego, ile ma do wygrania, ale również z tego, o jaką stawkę walczy, to znaczy, ile jest do przegrania. Montreal był właśnie taki. Wyruszyliśmy tam w zupełnie niesamowitym klimacie i każdy rezultat poza złotym medalem byłby dla nas klęską. Nie wyobrażam sobie, żeby można było jeszcze raz w życiu cieszyć się tak, jak cieszyliśmy się po olimpijskim finale – wyznaje Wójtowicz.
W Montrealu w drodze po złoto Polacy pokonali w grupie Koreę Południową 3:2, Kanadę 3:0, Kubę 3:2 i Czechosłowację 3:1, zajmując tym samym pierwsze miejsce. W spotkaniach, które zadecydowały o złocie wygrali najpierw 3:2 z Japonią, a następnie, po dramatycznym meczu, z zespołem ZSRR.
Później był olimpijski występ w Moskwie i „tylko” czwarte miejsce. Wójtowicz nie był już tym samym zawodnikiem co cztery lata wcześniej w Montrealu. Nękany kontuzjami (bóle kręgosłupa, łękotka) zagrał w trzech z sześciu spotkań. Zabrakło go między innymi w przegranej potyczce 1:3 z Rumunią, która zadecydowała, że Polacy wrócili do domu bez medalu.
Po igrzyskach wyjechał do Włoch, gdzie występował przez osiem lat w zespołach z Modeny, Parmy (z Santal wywalczył w 1986 roku najcenniejsze klubowe trofeum w Europie), Ferrary i Citta di Castello. Po powrocie do Polski został przedsiębiorcą, otworzył restaurację Pod Fortuną przy Rynku 8 (już nie istnieje). Zagrał też niewielki epizod w filmie „Zmruż oczy”.
– Po prostu reżyser szukał dużego faceta i padło na mnie. To był epizod. Chciałem po prostu zobaczyć, jak wygląda kręcenie filmu od kulis. Innych filmowych propozycji nie było – wyznaje Wójtowicz.
Z kamerą mistrz siatkówki na dobre i złe obcuje jednak niemal stale od ponad trzech lat. Jest jednym z komentatorów rozgrywek siatkarskich w telewizji Polsat i Polsat Sport. Można go zobaczyć i posłuchać przy okazji nie tylko spotkań z udziałem reprezentacji Polski transmitowanych przez te stacje, ale także podczas meczów pucharowych i ligowych.
– To fajna sprawa. Czasami więcej jestem w Warszawie niż w domu. Ale ta praca naprawdę sprawia mi wielką satysfakcję. Co najważniejsze ciągle mam kontakt ze swoją ukochaną dyscypliną – wyznaje Wójtowicz.
Tomasz Wójtowicz (ur. 22 września 1953 w Lublinie) – złoty medalista mistrzostw świata (1974) i igrzysk olimpijskich (1976), zdobywca PEMK, nominowany do grona najlepszych siatkarzy świata i amerykańskiej Galerii Sławy.
Zawodnik MKS Lublin i AZS Lublin, Avii Świdnik oraz Legii Warszawa. Był wicemistrzem Europy juniorów z Hiszpanii (1972) i brązowym medalistą ME w holenderskim Voorburgu (1973). 2-krotny mistrz Polski 1982 i 1983, wicemistrz 1981 z Legią Warszawa oraz 3-krotny brązowy medalista MP: 1976 (Avia Świdnik) i 1978, 1980 (Legia).
Wśród jego klubowych osiągnięć jest także Klubowy Puchar Europy Siatkarzy, jako owoc 8-letnich występów we Włoszech, w Santalu Parma (1985).
W barwach narodowych rozegrał 325 spotkań (1973-1984), zdobywając m.in.: tytuł mistrza świata w Meksyku (1974) i 2-krotnie miejsce w finałach MŚ 1978 w Rzymie (8. miejsce) i 1982 w Buenos Aires (6. miejsce) oraz 4 srebrne medale ME w Belgradzie (1975), Helsinkach (1977), Paryżu (1979) i Berlinie (1983, najlepszy atakujący). Był także 3-krotnym uczestnikiem Pucharu Świata: w Pradze (1973) – 2. miejsce, w Tokio (1977) – 4. miejsce i ponownie
w Tokio (1981) – 4. miejsce. Zasłużony Mistrz Sportu, jest odznaczony m.in. dwukrotnie złotym Medalem za Wybitne Osiągnięcia Sportowe. Siatkarz roku w klasyfikacji „Przeglądu Sportowego” 1975 i 1983.
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.