Zresztą przeczytajcie relację Marcina z niedzielnego biegu!
Miałem do wyboru startować jesienią we Wrocławiu, Warszawie, Poznaniu lub Rzeszowie. Wybrałem Poznań Maraton, widziałem organizację rok temu, i zrobił na mnie ogromne wrażenie. Forma, jak zwykle była niewiadomą, zrzuciłem trochę wagi, biegałem szybciej. Cel był jeden pobić życiówkę z ubiegłego roku z Wrocka 03:44:17.
Jakieś zdjęcia, i jedno naprawdę suuuper, jako okładka Runner's World Polska?:-). Musiałem je mieć od razu, nie w poniedziałek meilem, no i miałem! Będę miał co wnukom pokazywać, że dziadek był na okładce najbardziej popularnego pisma biegowego:-)
Potem pasta party, głodny jak pies, zrobiłem sobie tylko jakieś niedobre kanapki na podróż. Super jedzenie, makaron, mięso, sos pieczarkowy!
Nakręcony jak budzik, poleciałem w Poznań. Odwiedziłem Pure w PCC, potem Stary Browar? i na Rynek Stary. Ciepło, super pogoda, Poznań jest piękny i uroczy:-)). Zrobiłem z 10-12km, i powrót do "mojego Sheratonu".
Nocleg na hali z bracią maratońską, poznałem ludzi tak zarażonych pasją do biegania, że trudno sobie wyobrazić. Jeszcze fantastyczny mecz Polaków, i zasnąłem na środku sali gimnastycznej, na podłodze, na karimacie i w śpiworze momentalnie.
Obudziłem się 4:07, czyli normalnie przed maratonem! Pierwszy, wszyscy jeszcze spali. Prysznic, przygotowanie stroju.
Pogadałem trochę z Danielem - biegaczem z Rudy Śląskiej, i wszędobylskim "Bosym Biegaczem".
7. byłem już przy Targach, Biurze Zawodów. Na śniadanie jeszcze kawa, czekolada, i rogalik w CostaCoffee.
Nastrój mnie roznosił, czyli standardowo, 'wszystko się panu podoba". Atmosfera, Kurzajewski , Britney Spears?. Prezydent Poznania Ryszard Grobelny biegnący w maratonie także!.
Start!
W momencie startu maratonu, odpływam do innego świata. To tylko mój świat biegania. Odcinam się, z nikim już nie rozmawiam, na nic nie zwracam uwagi. To stan jakby snu, tylko że przebierasz nogami. Wybudza mnie dopiero kiedy wbiegam na murawę Inea Stadion. Ogromne wrażenie!
Fantastyczny pomysł organizatora!
Pierwsza dycha, czas 51:09, zgodnie z planem, hamuję się, żeby nie spalić. Druga dycha, czuję się mega mocny, ale biegnę ostrożnie, trasa się wydaje jakby cały czas była z górki. Nic nie pamiętam z trasy ani nikogo, myśli gdzieś szybują zupełnie w inne miejsca.
Druga dycha 50:27, połówka w czasie bliskim rekordu życiowego w półmaratonie. Wiedziałem, że mogę nie wytrzymać takiego tempa, ale baaarrdzo chciałem zaryzykować!
Albo życiówka, albo piekło ściany, ale mam koszulkę z napisem:"Jak padnę zanieś moje ciało na metę"!
Czuję zapas, czuję moc! Co 5km, perfect punkty odżywcze: woda, banan, czeko, z których korzystam. Do 25km, biegnę w średnim tempie 5:10min/km, nie wyjmuję endo, potem sprawdzam że czasy wahały się między 4:30-5:20min/km, nie czułem szybkiego jak na mnie tempa.
Po 25 km słabnę, czasy już powyżej 5:30. Zrób 'Gallowaya" pomyślałem, zwolnij, odpocznij, przyspiesz.
Po 30 km czas...02:40:40, liczę w myślach jest jeszcze minimalna szansa na życiówkę...
Ale wtedy już fizycznie była ściana! Kolejne kilometry to już masakra powyżej 6:00min/km....Nie będzie życiówki, już wiedziałem, nie wytrzymałem tempa. Czułem się potwornie zmęczony, przez chwilę chciałem zejść z trasy...
I wtedy odkryłem inny urok maratonu, ciesz się samym biegiem, otoczeniem i atmosferą! Kiedy wiesz, że nie pobijesz już życiówki, czas staje się mniej ważny, bo co za różnica przy przybiegnę na 3:50, czy na 4:20. To już nieistotne.
Wtedy zaczynam przyglądać się innym: biegaczkom z fajnym tyłkiem, czytam hasła na koszulkach innych biegaczy. Widzę maratończyka niewidomego, biegnącego razem ze swoim przewodnikiem, widzę zakochanych biegnących w parach, supermena, wronę, księdza w sutannie, i znowu fajny tyłek biegaczki:-))
Widzę i słyszę faaaantastycznych kibiców i oprawę muzyczną na trasie! Takich kibiców nie ma w żadnym innym mieście którym biegałem (Warszawie, Wrocławiu, Krakowie, Lublinie, Rzeszowie).
Zespoły muzyczne co kilka kilometrów "nakurwiają" na full muzykę od ostrego rocka po....disco-polo:-). R.E.W.E.L.A.C.J.A. po prostu!
Hasła kibiców zabawne, śmieszne i motywujące: "pokaż cycki", "piwo już za 5km", "ból przemija, duma nigdy" itp itd. Bawią się kibice, krzyczą, dopingują: "biegnij, biegnij Marcin Andrzej", no i jak tu nie biec! Dotyrlałem się jakoś do 40go kilo, czwarta dycha dramat: 1:10:48.
Na 40-41km podbieg, "jakaś Czomolungma", gibam się na ołowianych nogach.
Wbiegam na metę, czas 04:05:12, chluby nie przynosi, pokonanie kolejny raz siebie, swojego 'małego człowieczka" każącego zejść z trasy już tak!
Czuję potworne zmęczenie, chyba po żadnym maratonie nie byłem tak zmęczony. Dziwny nastrój, trochę ze zmęczenia zbiega mi na łzy, dostaję w końcu wyjątkowy piękny medal! Oddaje mi to dobry nastrój!
Kobiety oprócz medalu dostają także...róże! Czy na którymś maratonie daje się biegaczkom róże na mecie? W Poznaniu się daje! Potem odpoczynek, nie piję nawet upragnionego piwa, bo będę kierowcą w drodze powrotnej.
W międzyczasie spotkałem starego kumpla z siłowni z Lublina, Pawła - który w Poznaniu zdobył Koronę Maratonów. Pozostali pobili swoje życiówki, więc oni mieli co celebrować w drodze powrotnej, ...ja byłem kierowcą:-))
Posiłek regeneracyjny super, gorący i do syta, panie poodcinały mi tylko w numeru startowego wszystkie rogi:-) Volvo nie wygraliśmy, chodź każdy z nas był pewien swego.
Maraton Poznański - organizacja na najwyższym poziomie, to nie tylko moja opinia, rozmawiałem z innymi biegaczami, potwierdzają tutaj w Poznaniu robią to najlepiej!
Czy mogę się do czegoś przyczepić?
......
Tak, do tego że nie wygrałem pięknego Volvo V40 Cross Country!
Poznań na pewno tu wrócę za rok!
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.