W NAJBLIŻSZY WEEKEND W LUBLINIE ODBĘDZIE SIĘ KOLEJNY PIĘŚCIARSKI MEMORIAŁ STANISŁAWA ZALEWSKIEGO, WSPÓŁTWÓRCY NAJWIĘKSZYCH SUKCESÓW POLSKIEGO PIĘŚCIARSTWA. GDYBY LUBLINIANIN ŻYŁ, W MINIONĄ ŚRODĘ SKOŃCZYŁBY 92 LATA
Najwięksi mistrzowie boksu: Józef Grudzień, Jerzy Kulej, Leszek Drogosz, Zbigniew Pietrzykowski nazywali go „masażystą ciał i dusz”. Wszyscy mawiali o nim „kochany pan Stasio”.
A jak wspominają zmarłego przed siedmioma laty lublinianina Stanisława Zalewskiego, współtwórcę największych polskich pięściarskich sukcesów, dziesiątek medali igrzysk olimpijskich, mistrzostw świata jego najbliżsi? Nowy Tydzień rozmawiał z córkami Małgorzatą i Ewą oraz wnuczką Olgą
Ojciec był jedynakiem. Jego tata, a nasz dziadek Jan zginął w czasie I wojny światowej, nawet nie znał syna. Mamie, krawcowej, samej było ciężko, dlatego ojciec, gdy był mały, zarabiał pieniądze, podając piłki tenisowe. Zresztą sport lubił od zawsze, nie tylko boks, w którym w 1931 roku wygrał pierwsze zawody Krok Bokserski, ale także lekką atletykę. Mało kto wie, że w 1935 roku był najszybszy w wiosennym biegu przełajowym w Ogrodzie Saskim , w którym uczestniczyło i który oglądało bardzo wielu lublinian – mówi pani Małgorzata.
Stanisław Zalewski sportową karierę rozpoczął przed 78 laty w lubelskiej Unii. - Od samego początku, dzień po dniu, wszystko skrupulatnie notował w swoich pamiętnikach. Łącznie stoczył 107 pojedynków, z czego wygrał 84, 12 przegrał i 11 zremisował. Już przed wojną zaczął parać się trenerką. Później został masażystą. To nie był jego wyuczony zawód, bo skończył szkołę zecerską. Przez chwilę pracował nawet w drukarni. Później pamiętam dobrze, jak wiele razy zwracał mnie i mamie uwagę na błędy w zeszytach – opowiada młodsza o trzy lata pani Ewa.
Z czasów szkolnych – wtrąca jej siostra – muszę opowiedzieć o jednej historii. Ojciec chyba jedyny raz w życiu wybrał się na wywiadówkę do mojej szkoły podstawowej przy ul. Czwartaków. Zabrał ze sobą ... stoper. Każdy chciał rozmawiać z wychowawczynią, ale on wymyślił, żeby nie trwało to zbyt długo – bo mu się spieszyło – że każdy ma trzy minuty na rozmowę, tyle, ile trwa jedna runda w boksie, a jak ktoś przekroczy ten czas, wędruje na koniec kolejki – uśmiecha się pani Małgorzata. Żarty, humor i ... poker towarzyszyły Zalewskiemu przez całe życie. - Tata był duszą towarzystwa. Najbardziej lubił opowiadać dowcipy, anegdoty. Nie stronił też od kart i magii. W repertuarze miał kilka sztuczek. Na przykład wyjmował pieniążek zza ucha. Potrafił zrobić z chusteczki do nosa myszkę, która ruszała się na ręce – wspomina starsza z córek.
Stanisław Zalewski, co zgodnie podkreślają panie Małgorzata i Ewa był bardzo religijny. - Chodził trzy razy dziennie do kościoła. Jak mieszkał na Pstrowskiego (od red. Dzisiejsza Peowiaków) codziennie odwiedzał katedrę i kościół kapucynów. To drugie miejsce darzył szczególnym sentymentem. Podczas wojny do domu przyjechali po niego Niemcy, a on był wówczas przy Krakowskim Przedmieściu. Pobyt w kościele uchronił go od wywiezienia z obozu – opowiada pani Małgorzata.
Zalewski zawsze marzył, aby przekazać swoją wiedzę dzieciom lub któremuś z wnuków. Córki nie bardzo garnęły się do sportu. - Kiedyś próbował zemnie zrobić kulomiotkę, bezskutecznie – mówi p. Małgorzata.
Sportową pasją udało się „zarazić” dopiero najmłodszą z wnuczek. Mała Olga wraz z dziadkiem przez wiele lat chodziła na imprezy sportowe, podglądała jego pracę.
To był nie tylko ukochany boks i wyjazdy do Łęcznej. Dziadzio zabierał mnie też na żużel, masował bowiem wielu znakomitych zawodników Motoru. Mnóstwo rozmawialiśmy o jego pracy. Pokazywał mi też swoje notatki z obozów, wszystko prowadzone było niezwykle skrupulatnie, nic nie mogło mu umknąć. Mówił, jak powinien wyglądać masaż przed treningiem, zawodami czy też po meczu. Jakie partie mięśni, w jaki sposób i kiedy należy masować. Pamiętam, jak wiele razy powtarzał mi, że to ogromna sztuka. Także to, że dobry masażysta nie tylko musi uporać się z fizjologią, ale powinien też być dobrym psychologiem, rozmawiać z zawodnikami, pomagać im w trudnych chwilach. To za to wszyscy go tak bardzo kochali – dodaje dziś już 24-letnia Olga.
Swoją pasją Zalewski zaraził wnuczkę na tyle, że ta postanowiła pójść jego śladami. Ukończyła Studium Medyczne i została technikiem masażystą, równocześnie studiowała także pedagogikę ( obecnie jest na piątym roku). - Wiedziałam, że to jest to, co chcę robić. Pracować ze sportowcami, poznawać ciekawych ludzi, wyjeżdżać na zgrupowania – mówi Olga.
Wnuczka Zalewskiego pierwszą sportową przygodę ma już za sobą: - Przed trzema laty, gdy jeszcze uczyłam się w szkole, dzięki pomocy ówczesnego prezesa Lubelskiego Okręgowego Związku Bokserskiego – pana Waldemara Zduńczuka, który poznał mnie z Wiesławem Rutkowskim, trenerem kadry juniorów, wyjechałam na zgrupowanie z młodymi zawodnikami. Później uczestniczyłam także w obozie kadry kobiecej. To jest naprawdę to, co chcę robić – dodaje Olga.
71 lat ze swojego życia poświęcił boksowi!
Stanisław Zalewski był współtwórcą największych sukcesów polskiego boksu i żywą legendą tego sportu w naszym kraju. Od urodzenia przez całe życie był związany z Lublinem. Najpierw był zawodnikiem (stoczył 107 walk, z których 84 wygrał, 12 przegrał, 11 zremisował), potem wybitnym trenerem i przez wiele lat współpracownikiem twórcy potęgi polskiego boksu Feliksa Stamma jako masażysta naszej reprezentacji. W latach największych sukcesów przygotowywał naszych bokserów do walk podczas olimpiad: w Rzymie, Tokio, Meksyku, Monachium, Montrealu i Moskwie, czternastu mistrzostw Europy a także do 52 mistrzostw Polski. Prowadził sekcje bokserskie OWKS Lublin ( Lublinianka) i Stali Lublin (Motor).
Zmarł 7 lipca 2001 roku, przeżywszy 85 lat, z których 71 poświęcił boksowi.
.