Błąd krytyczny rozszerzenia [sigplus]: Dla folderu galerii obrazów Aktualnosci/Karola.jpg oczekiwana jest względna ścieżka do folderu startowego określonego w konfiguracji rozszerzenia w zapleczu systemu Joomla!.
{gallery width=242 height=172 alignment=left}Aktualnosci/Karola.jpg{/gallery} Czterokrotna mistrzyni Polski w boksie, wicemistrzyni Europy. Za tydzień w Norwegii zostanie mistrzynią Europy. Bardzo w to wierzy.
Jej trener też. Gdy wróci do Polski ze Skandynawii ze złotym medalem, zacznie marzyć o mistrzostwie świata. To już za pięć miesięcy w Australii.
Gdzie ta herod-baba?
– Będę czekała na was przed domem – mówi przez telefon. Na jednej z bocznych uliczek Brzezic, małej wioski koło Piask, gdzie mieszka, szukam wzrokiem potężnej kobiety, która samym wyglądem budziłaby respekt. Przy furtce stoi, z wyglądu szczupły, niski chłopiec. Nieśmiało się uśmiecha.
– to właśnie Karolina Michalczuk, nasza najlepsza zawodniczka w boksie – mówi mi szeptem Krzysztof Basiński, mój redakcyjny kolega z działu sportowego.
Karolina Michalczuk patrzy na mnie rozbawiona.
– Spodziewałaś się, ze będę dużym babskiem – śmieje się. – Od studniówki schudłam dziesięć kilko. To koszmarnie wyczerpujące treningi Maciejewskiego. Trenera, który nigdy nie słyszy, że boli, Że nie mam już siły. Wszystko kwituje jednym zdaniem. Masz dość, rzuć to – tłumaczy.
Budzik dzwoni codziennie o 7 rano. Nieważne czy jest upal, czy minus 20 stopni C. Biegnę pięć kilometrów. Szybko, bez sekundy odpoczynku. O godzinie 10 zaczynają ostry półtoragodzinny trening.
– Typowo wytrzymałościowy. Nieraz dostaję tak, że płaczę – mówi.
Do pierwszej krwi
Biła się od zawsze. W szkole podstawowej z chłopakami bez powodu, za to z honorowym postanowieniem, że uderzają jedynie do pierwszej krwi. Później było już zdecydowanie bezwzględniej. Wymierzała sprawiedliwość na dyskotekach. Tylko czekała, by jej ktoś się poskarżył. Tłukła za obraźliwe słowa, krzywe uśmiechy. Nie wiedziała, co to wybaczanie.
– Uderzył mnie, więc musiałam mu oddać. To był stary chłop, miał dzieci, żonę. Rzadko przychodziła na dyskoteki więc czekałam na niego dwa lata. Dopadłam go w Brzezicach. Powaliłam go jednym prawym prostym. Złamałam mu nos. Dziewczynie też kiedyś połamałam rękę. Całe dzieciństwo to była jedna wojna – przyznaje z wzruszeniem ramion.
– Boks ją uratował. Nie wiem, co by z nią było, gdyby nie zaczęta walczyć. Piła, awanturowała się. Miała już nadzór kuratora – tłumaczy Władysław Maciejewski, trener w Klubie Sportowym Paco Lublin, szkoleniowiec od 25 lat współpracujący z kadrą Polski juniorów, wychowawca wielu medalistów mistrzostw kraju.
Pasja walki
Po skończeniu szkoły średniej zaczęła pracować w mleczarni w Piaskach. Któregoś dnia podszedł do niej trener Maciejewski. Zaproponował, żeby przyszła na trening.
– Nie miałam co robić, chciałam trochę schudnąć. Przez sekundę nie bratam tego na poważnie. Dopiero po czterech miesiącach, gdy w pierwszej rundzie wygrałam walkę z Hanką Jaśniewicz z Gdańska, pomyślałam, że boks może być sposobem na życie – przyznaje.
Był wrzesień 2000 roku. Poszła rozmawiać z rodziną. Pamięta, jak jej mama bardzo się bała.
– Głowę ci rozbiją – ostrzegała ją.
Przez pięć lat stoczyła ponad sześćdziesiąt walk. Wchodziła na ringi w Turcji, Rosji, Ukrainie, Włoszech, Węgrzech. Przegrywała rzadko. Nigdy nie pozwoliła się położyć na deskach.
– Boks to piękny sport, tylko trzeba go właściwie wykonywać. Nie pozwolić się uderzyć, a oszukać przeciwnika. To niesamowite uczucie, gdy on nie może do mnie podejść, a ja jestem przy nim. Tego nie da się opisać. Nigdy nie zrozumie tego człowiek, w którym nie ma pasji walki – mówi z wypiekami na twarzy.
Obrona jest najważniejsza. Można przegrać walkę, ale nie wolno pozwolić sobie na uderzenie. Ci. Którzy przyjmują ciosy, boksują najkrócej – dodaje Maciejewski, który cały czas z uwagą słucha tego, co mówi jego podopieczna.
Wszyscy, który dowiadują się, że walczy na ringu, pytają o ból, a stres przed walką jest tak wielki, że nie czuje się niczego. Myśli się tylko o tym, żeby wygrać.
Boks jako przeznaczenie
– Jak patrzę wstecz, to myślę, że boks, męski jakkolwiek by patrzeć sport, był moim przeznaczeniem. Wychowywałam się z czterema braćmi. To z nimi spędzałam każdą wolną chwilę, grałam w piłkę, łaziłam po drzewach. Mówiłam byłem, widziałem, zrobiłem. Nie nosiłam sukienek, spódnic. Chciałam być facetem. Nie bawiłam się lalkami. Pierwszej, jaką dostałam, obcięłam włosy i zrobiłam z niej Elżbietę Dzikowską – przypomina sobie.
Nie zbuntowała się, gdy trener zażądał, by ścięła długie włosy. Chociaż po latach intensywnych ćwiczeń i wpływu testosteronu na organizm, był to ostatni atrybut jej kobiecości.
– Żeby wszystko było jasne. Nie interesują mnie dziewczyny, Jestem kobietą, chociaż może niezbyt typową. Nie lubię rozmawiać o ciuchach, kosmetykach. Nie maluję się, używam tylko kremu bambino, ale przecież chciałabym kiedyś poznać tego mojego faceta, urodzić mu dziecko.
Marzenie o synu
Zdobędzie mistrzostwo Europy i świata i wtedy zastanowi się, co dalej. Może będzie ochraniarzem w Biurze Ochrony Rządu, może przejdzie na zawodowstwo i zacznie uczyć tych, którzy dopiero startują? Musi poszukać innych źródeł utrzymania, bo z boksu pieniędzy nie ma, nawet jak się jest najlepszym. Stypendium Polskiej Konfederacji Sportu dla medalistów wynosi zaledwie około 1200 złotych miesięcznie.
Teraz nie ma nawet takiej kwoty. Utrzymuje się z pensji, którą wypłaca jej mleczarnia w Piaskach.
– Jak sobie uporządkuję przyszłość i wreszcie będę mieć wolny czas, pomyślę o rodzinie. Marzę o synu. Chciałabym, żeby też boksował. Nauczyłabym go, żeby nie dał sobie w kaszę napluć, żeby w szkole nie bili go – mówi twardym głosem.
Autorem artykułu jest EDYTA PARANDOWSKA
Kurier Lubelski 29kwietnia 2005 str.7
www.kurier.lublin.pl
.